niedziela, 5 maja 2013

Rozdział VI


Nie ma zbyt wiele cza­su, by być szczęśli­wym. Dni prze­mijają szyb­ko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpi­suje­my marze­nia, a ja­kaś niewidzial­na ręka nam je przek­reśla. Nie ma­my wte­dy żad­ne­go wy­boru. Jeżeli nie jes­teśmy szczęśli­wi dziś, jak pot­ra­fimy być ni­mi jutro? - Phil Bosmans


       Spojrzałem na nią, jak na wariatkę. Nie miałem pojęcia, dlaczego w ogóle pomyślała, że mógłbym się przełamać i znów stanąć na scenie.
        Nie!
        To była oczywista odpowiedź.
        Sto lat nie grałem, a co więcej - nie planowałem znów zaczynać.

- Nie ma mowy – powiedziałem stanowczo i założyłem ręce na klatce piersiowej.

- Sasuke, proszę.

- Nie zgadzam się – prawie, że pisnąłem, niczym dziewczynka w geście buntu. Brakowało tylko złowieszczego tupnięcia nóżką i wyglądałbym zupełnie tak samo.

     Odwróciłem głowę w kierunku okna, mając nadzieję, że sobie odpuści i wymyśli coś innego. Jednak to była Sakura i, jak zresztą mogłem przewidzieć, dalej szła w zaparte.

     Poczułem jej dłoń na swoim ramieniu, co spowodowało, że oderwałem wzrok od widoku za oknem (który prawdę mówiąc nie był jakoś specjalnie fascynujący) i zatopiłem się w jej błagalnym spojrzeniu.
     Lustrowała mnie tymi przenikającymi, zielonymi oczyma tak, że nie miałem siły oderwać od nich wzroku. Przez bliżej nieokreślony czas staliśmy tak pośrodku jej pokoju, wpatrując się w siebie.
     Dostrzegłem, jak ciężko przełyka ślinę i napina wszystkie mięśnie, a jej wzrok staje się niepewny. Być może staliśmy zbyt blisko siebie? Nie pamiętam. Nie obchodziło mnie to.

- Sas… - urwała, ponieważ po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Odskoczyliśmy od siebie po czym Sakura, jak najszybciej mogła, opuściła pokój i zeszła na dół drewnianymi schodami.

     Nie wracała jakiś czas, więc uchyliłem drzwi i bezszelestnie podszedłem bliżej zejścia na parter. Usłyszałem przytłumione głosy - oznakę rozmowy – jednak, poza melodyjnym tonem Sakury, nie byłem w stanie rozpoznać nikogo innego.
     Jedynym, czego byłem pewien to to, że słyszę męski głos.
     Z początku do głowy przyszedł mi Uzumaki, ale tak szybko, jak ta myśl się pojawiła, jeszcze prędzej znikła. Blondyn zachowywałby się z pewnością o wiele głośniej i prawdopodobnie już panoszył po domu dziewczyny. Nie miałem nic do stracenia, dlatego zszedłem sprawdzić, kto złożył jej tę nieoczekiwaną wizytę, tym samym przerywając nam rozmowę.
     Kiedy stanąłem naprzeciw drzwi, moim oczom ukazało się dwóch facetów, których, o dziwo, znałem.

- Sasuke? – blondyn stojący w progu, wyraźnie zdziwiony, wypowiedział moje imię.

- Co ty tu robisz? – padło pytanie z ust, równie zbitego z tropu, czerwonowłosego.

- Stoję, jak widać – w tamtym oto momencie mogłem sobie śmiało pogratulować błyskotliwości. Brawo, Uchiha! Doprawdy... żenujące.

     Sakura spoglądała na nas niezrozumiałym wzrokiem, domagającym się natychmiastowych wyjaśnień. Naturalnie to moją rolą było wszystko jej opowiedzieć, mimo iż blondyn kwapił się do tego znacznie bardziej.

- To starzy kumple Itachi’ego – bąknąłem pod nosem na znak, że to wszystko, co powinna wiedzieć i możemy zakończyć ten temat.

- Sakurcia, znasz braci Uchiha? – niebieskooki prawie podskoczył ze zdziwienia.

- Em… - zawahała się – No tak. Poznaliśmy się, kiedy mieszkałam przez rok w Ichikawie*. Potem ja się przeprowadziłam, a ostatnio oni…

- Czyli mieszkacie tu teraz razem z Itachi’m? – dopytywał niebieskooki, przerywając wypowiedź dziewczyny.

- Ta – odpowiedziałem krótko. Naprawdę nie miałem, nawet najmniejszej, ochoty widzieć się ze znajomymi brata. Nigdy nic do nich nie miałem, ale akurat teraz przerwali nam „naradę” w sprawie festynu, a ja musiałem wyjaśnić kwestię mojego niedoszłego występu na nim.

     Jak na złość – Haruno zaprosiła ich do środka.
     Usiedliśmy na dole; w małym salonie, obok kuchni. Sakura zajęła miejsce na kanapie razem z  Sasori’m , a ja i Deidara rozsiedliśmy się w fotelach naprzeciwko.

- Nigdy nie wspominaliście, że znacie się z Itachi’m i Sasuke – zaczęła różowowłosa, przerywając niezręczną ciszę.

- Po co mielibyśmy wspominać, skoro nie mieliśmy pojęcia o waszej znajomości?

- Ech, świat jest jednak mały – westchnęła – Ale jak mogliście się w ogóle poznać? Przecież Ichikawa jest strasznie daleko stąd.

- Kiedyś przyjeżdżaliśmy tam do babci Sasori’ego. Spędzaliśmy razem praktycznie każde wakacje, bo w tamtej okolicy dało się wyszaleć. Przestaliśmy, kiedy zmarła. Z tego, co pamiętam, to Sasuke miał wtedy jakieś trzynaście, czy czternaście lat – przyjrzał mi się badawczo i uśmiechnął – Aleś ty wyrósł, chłopie! – klepnął mnie przyjacielsko w plecy - Jesteś jeszcze bardziej podobny do naszego Itachi’ego – osobiście nie odebrałem tego, jako komplementu, choć chyba o to chodziło blondynowi. Nie odpowiedziałem, tylko wbiłem wzrok w dwójkę siedzącą na kanapie.

- Czyli minęliśmy się – podsumowała Sakura krótko i wstała z zajmowanego miejsca – Przyniosę wam coś do picia – po tych słowach znikła za drzwiami kuchni, a nasza trójka została skazana na swoje towarzystwo.

     Postanowiłem czekać cierpliwie na jej powrót, bo w końcu: ile można nalewać cztery szklanki jakiegoś soku, prawda? O dziwo sprawa ta przeciągała się niemiłosiernie. Zerknąłem w lewo i dostrzegłem, że Akasuny z nami nie ma. Kiedy od wyszedł? I gdzie?– pomyślałem. Odpowiedź na jedno z moich pytań "wyszła" zaraz za Sakurą z kuchni. Oczywiście chłopak musiał z nią pójść, bo jakżeby inaczej. Zawsze taki był - pieprzony casanova. Co chwilę widać go było z inną, zresztą sam stwierdził, że nie ma zamiaru się wiązać. "Tak jest prościej" - to był stały tekst, który słyszałem z jego ust.

     Nagle nasunęło się pytanie: jak oni mogli się w ogólne zaprzyjaźnić? Przecież dzieli nas parę ładnych lat różnicy.
     Może już taki był urok tej dziewczyny? Przyciągała uwagę każdego chłopaka. Nawet ci z najmłodszych klas fantazjowali, że umówi się z nimi i może nawet coś z tego będzie… Więc dlaczego starsi nie mieliby się za nią oglądać? Mimo tych niespotykanych, różowych włosów, przyciągała. Przyciągała tą dziecięcą naiwnością i uśmiechem. Sprawiała, że każdy chciał jej bronić, troszczyć się o nią, nie dopuścić do jakiejkolwiek krzywdy i... Na ziemie sprowadził mnie głos Sasori’ego, który oznajmił, że obydwoje muszą już iść. Nie powiem, ale ożywiło mnie myśl, że znów zostanę sam na sam z różowowłosą i dokończymy rozmowę.
     Poszedłem razem z nimi do holu i pożegnałem krótkim „cześć”. Kiedy już mieli zniknąć za drzwiami, Deidara odwrócił się na pięcie z gorączkową miną.

- Nie zapominasz brać leków, prawda? I mam nadzieję, że byłaś na ostatniej kontroli, bo… - urwał, gdyż Akasuna wypchnął go za drzwi, jak najszybciej mógł.

     Sakura stanęła do mnie tyłem. Oparła się czołem o, zamknięte już, drzwi wyjściowe i zacisnęła dłonie w pięści. Wyraźnie coś było nie tak, a ja nie miałem pojęcia, co się dzieje. Jakie leki do cholery jasnej?! Jaka wizyta kontrolna?! Wezbrała się we mnie złość – teraz to ja chciałem wyjaśnień od niej.
     Zanim otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, odwróciła się w moją stronę i obdarowała jednym ze swoich pokazowych uśmiechów. Wtedy nie wiedziałem, jak sztuczny on był.

- O czym on mówił, Sakura?

- Hm, Deidara? – Nie udawaj idiotki, za dobrze cię znam – Chodziło mu o leki na alergię.

- Alergię? – powtórzyłem kpiąco i uniosłem jedną brew ku górze.

- Jeśli mi nie wierzysz, to zaraz ci pokażę – wyminęła mnie i wdrapała się po schodach na górę, by minutę później pojawić się przede mną z buteleczką białych tabletek – Oto one.

     Przyjrzałem się opakowaniu. Faktycznie - na saszetce pisało jasno i wyraźnie na co są owe chemikalia, ale… Dlaczego ona i Sasori zachowali się tak nerwowo, skoro rozchodziło się o zwykłą alergię? To do siebie nie pasowało.

- Wszystko już wiesz, mogę to z powrotem? – zapytała szybko, nie patrząc mi w oczy.

     Oddałem jej opakowanie razem z jego zawartością i spojrzałem, jak znów pokonuje kolejne stopnie, wbiegając na piętro. Potem zauważyłem w ręce dziewczyny swój plecak.

- Zaraz, zaraz. Czy nie mieliśmy... ?

- Nie trzeba – powiedziała w pośpiechu i pociągnęła mnie za rękę do drzwi – Zapomnij, o czym mówiłam. Do zobaczenia w szkole, pa – wyrecytowała i dosłownie zamknęła mi drzwi przed nosem.

     Stałem tam chwile, jak gdybym został wmurowany w podłoże i był częścią wystroju zewnętrznego jej domu. Co do miało być? Nowy sposób wypraszania gości? Jeśli tak - to niezbyt miły.
      W końcu ocknąłem się i wsiadłem do samochodu. Musiałem sobie to wszystko poukładać, a dopiero potem porozmawiać z Sakurą. Na pewno nie ominie jej tłumaczenie się z tego dziwnego zachowania.


      Dojechałem do domu w przeciągu kilkunastu, góra kilkudziesięciu minut. Wchodząc na górę, uprzedziłem jedynie Itachi’ego, że może spodziewać się wizyty starych znajomych, którzy wyciągnęli ode mnie wcześniej nasz adres. Po jego minie stwierdziłem, że nie do końca zrozumiał to, co przed chwilą powiedziałem, ale nie zaprzątałem sobie tym głowy – w końcu sam się przekona.
      Tradycyjnie rzuciłem się na łóżko i zacząłem uporczywie główkować nad dzisiejszym dniem.
      Najpierw Sakura wyskoczyła z tą propozycją odnośnie sylwestrowego festynu. Wrr! Przecież to niedorzeczność, żebym wyszedł na scenę i przyciągał ludzi, grając na gitarze; w dodatku sam, samiutki… jak ostatni idiota. Już to sobie wyobrażałem – tłum, który perfidnie mnie wygwizduje i zanosi salwami śmiechu. Chyba wyobraźnia mnie ponosi… Westchnąłem i sięgnąłem ręką po słuchawki. Podłączyłem je do telefonu, wetknąłem w uszy i puściłem pierwszy lepszy kawałek. Dźwięk ulubionej muzyki ostudził mnie trochę, ale do moich myśli natychmiastowo przebiły się kolejne wątpliwości. Między innymi dotyczyły one incydentu z lekarstwami (rzekomo na alergię). Nikt nie reaguje i nie wyprasza gościa z domu, kiedy ten dowie się o tak błahej sprawie! – a już na pewno nie Sakura. Z drugiej strony miała je w domu, więc… może po prostu za dużo myślę. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał parę minut po 19.00. Odblokowałem komórkę i wybrałem numer różowowłosej. Chwilę później nacisnąłem "Wyślij" na ekranie.
     Cóż, czekała mnie cała noc gdybania i zadręczania swoich szarych komórek sprawą tej dziewczyny.



***


     Trzasnęłam drzwiami tuż przed jego nosem. Wiem - zachowałam się paskudnie i nieprzyjemnie, ale Deidara wyprowadził mnie z równowagi. To wszystko jego wina! Gdyby nie palnął przy Sasuke takiej głupoty, teraz siedziałabym z nim i nadal przekonywała do występu… a tak? Musiałam się go, jak najszybciej „pozbyć”, żeby nie zadawał zbędnych pytań, na które nie znałabym odpowiedzi.

      Siedziałam na swoim łóżku oparta o zimną ścianę. Chwile po opuszczeniu mieszkania przez bruneta, wrócił tata. Nie dałam po sobie poznać, że coś jest nie tak. Nie chciałam go niepotrzebnie martwić, przecież sama sobie z tym poradzę – bynajmniej taką miałam wtedy nadzieję. Podsunęłam kolana pod brodę i objęłam nogi rękoma. Musiałam wymyślić, co powiedzieć Sasuke przy następnym spotkaniu. Nie łudziłam się nawet, że zdołałby odpuścić tę sprawę tak łatwo, zwłaszcza po mojej nerwowej reakcji. Niestety emocje wzięły nade mną górę i za to mogłam winić tylko siebie. Uśmiech, z jakim odwróciłam się do niego, na pewno wyglądał tandetnie mimo, że nie był to pierwszy, nieszczery w moim wykonaniu.
      Opadłam bezwładnie na poduszkę i wtuliłam się w nią. Uświadomiłam sobie bowiem, że przez tą całą sytuację straciłam szansę na pozyskanie Sasuke w moje szeregi. On naprawdę dobrze grał, ba! Nawet śpiewał. Pamiętam, jak na moje urodziny z piosenki „Sto lat” zrobił dzieło sztuki. Szczęka mi opadła na dźwięk jego głosu, a on, jak zawsze skromny, stwierdził, że to nie było nic nadzwyczajnego; że tylko odśpiewał banalny tekst i zagrał prostą melodyjkę. Być może, ale nie dla mnie. Ja byłam wtedy niezwykle szczęśliwa.
      Miłe wspomnienia wywołały nikły uśmiech na mojej twarzy i odsunęły, choć na chwilę, sprawę długiego języka Douhito. Niestety błoga chwila nie trwała wiecznie. Usłyszałam dźwięk przychodzącego sms'a, a nadawcą był nie kto inny, jak Sasuke. "Musimy pogadać. Jutro." Zdawałam sobie sprawę z jego nacisku na ostatnie słowo. 
      Poczułam, że muszę porozmawiać z Naruto, który był w stanie poprawić mi humor i pocieszyć, jak mało kto. Szybko odnalazłam jego imię w komórce i zadzwoniłam. Dźwięk „biiip”, „biiip” wyjątkowo mnie irytował i marzyłam, żeby choć w ten jeden dzień Uzumaki szybko odebrał. Niestety, jak to on miał z zwyczaju, zapomniał położenia swojej komórki. Wybrałam numer po raz drugi i na szczęście tym razem udało się.

- Naruto? – zapytałam odruchowo.

- Stało się coś, Sakura? – odezwał się głos w słuchawce – Późno dzwonisz.

- Wiem, przepraszam, ale to ważne.

- Co jest?

- Bo Sasuke...

- Zaraz będę.

     A jemu co? Nigdy nie reagował aż tak szybko, a wtedy? Na dźwięk imienia bruneta wybiegł z domu, jak strzała i dosłownie dwie sekundy później pukał do moich drzwi. Musiał powiedzieć mi, co robić, bo sama miałam w głowie mętlik nie do ogarnięcia. 

Od Autorki:
Sama nie wierzę, jak zawaliłam. Rozdział miał być tydzień temu, ale przez brak czasu wyszło, jak wyszło. Długi weekend spędziłam z przyjaciółmi, a jak już wróciłam do domu, to automatycznie zasypiałam ze zmęczenia. Dodatkowo zaniedbałam czytanie Waszych blogów i za to też przepraszam - trochę się odcięłam :c I to coś u góry powstało... dziś! :o Chciałam po prostu już coś dodać.
Mam jeszcze problemy z szablonem, gdyż żaden nie chce mi się wgrać! Do tego akapity mi powariowały. Mam głupi laptop. Na razie musi zostać, jak jest, a co będzie dalej? Nie mam pojęcia.

O treści się nawet nie wypowiadam, jest tylko coś, o co proszę: skrytykujcie mnie i dajcie porządnego kopa, bo brak mi motywacji i powstaje... takie coś.
Teraz mykam i pozdrawiam gorąco :*

* Ichikawa - miasto w Japonii, niedaleko Tokio, wybrane przypadkowo.